Авторские права

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Здесь можно скачать бесплатно "Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej" в формате fb2, epub, txt, doc, pdf. Жанр: Прочая старинная литература. Так же Вы можете читать книгу онлайн без регистрации и SMS на сайте LibFox.Ru (ЛибФокс) или прочесть описание и ознакомиться с отзывами.
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Рейтинг:
Название:
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Автор:
Издательство:
неизвестно
Год:
неизвестен
ISBN:
нет данных
Скачать:

99Пожалуйста дождитесь своей очереди, идёт подготовка вашей ссылки для скачивания...

Скачивание начинается... Если скачивание не началось автоматически, пожалуйста нажмите на эту ссылку.

Вы автор?
Жалоба
Все книги на сайте размещаются его пользователями. Приносим свои глубочайшие извинения, если Ваша книга была опубликована без Вашего на то согласия.
Напишите нам, и мы в срочном порядке примем меры.

Как получить книгу?
Оплатили, но не знаете что делать дальше? Инструкция.

Описание книги "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej"

Описание и краткое содержание "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej" читать бесплатно онлайн.








– Ale… – major zawahał się, uznał jednak, że musi dokończyć. – Nie możemy wypisywać takich rzeczy i rozsyłać do grup w terenie. Jak się rozejdzie fama, że to coś w rodzaju min przeciwpiechotnych, to w ogóle… Będą się pieścić z każdą starą puszką, kawałkiem sznurka… Przez miesiąc nie sprawdzimy wszystkich…

– Żeby wszystko było jasne, panie majorze – przerwał mu Woskowicz. – Mamy osiemnastu zabitych kierowców ciężarówek i drugie tyle ludzi, którzy się z nimi zderzyli. Nie licząc rannych. Jak pan myśli, co gotów jest zrobić rząd, by przerwać tę masakrę? Powiem panu: cholernie dużo. Chciałby pan więcej zarabiać? To niech pan dołoży swoją cegiełkę i postara się, by ten skurwiel wpadł nam w ręce możliwie szybko. Nie ma lepszej recepty na podwyżki w resorcie.

– Nie rozumiem…

– Ludzie muszą nam pomagać. Nie kierowcy ciężarówek – wszyscy. A nic tak nie mobilizuje, jak strach o własną skórę. Będzie więcej telefonów z informacjami o Drzymalskim, szybciej go dopadniemy i obaj prędzej się doczekamy większej podwyżki. Teraz pan rozumie?

Major milczał przez chwilę.

– To kilkakrotnie wydłuży odblokowanie dróg – powiedział w końcu cicho. – A cztery miny udało nam się znaleźć, nim ktoś na nie wpadł. Sporo ludzi mimo wszystko jeździ, więc jeśli będziemy się grzebać, parę osób zginie bez potrzeby.

– Tak – przyznał po prostu Woskowicz. – To ta gorsza strona medalu. Jest też lepsza. Po pierwsze, być może uratuje pan któregoś z kolegów. Po drugie, przyspieszy pan schwytanie Drzymalskiego. Z min, które podłożył, faktycznie więcej wybuchnie, ale za to nie zdąży podłożyć wielu innych. Tak trzeba liczyć. No i, po trzecie, zyska pan wdzięczność przełożonych – uśmiechnął się żartobliwie. – W dobie redukcji to ważne.

Major dosłużył się swego stopnia w wojsku. Już raz go zredukowali; niewiele brakowało, by dorabiał teraz do wczesnej emerytury stróżowaniem na jakimś parkingu.

– Rozumiem – mruknął.

– No i dobrze – Woskowicz ruszył ku drzwiom, ale obrócił się w połowie drugi. – A, jeszcze jedno. Jeśli natraficie na choćby jedną śrubkę podpisaną cyrylicą, cokolwiek, co ma związek ze Wschodem… – znacząco spojrzał rozmówcy w oczy. – To na razie.

* * *

Siedziała nad brzegiem strumienia, na tyle daleko od barakowozu czy samochodu, by móc z czystym sumieniem pozbyć się swetra i podciągnąć spódniczkę, wystawiając uda na słońce. Trawa była bujna, więc Kiernacki odnotował to ostatnie, dopiero gdy jego cień sięgnął jej bosych stóp, a ona sama obróciła szybko twarz, zastygając w pozie zaskoczonego zwierzęcia.

– Przepraszam – zatrzymał się gwałtownie. – Ta twoja sprytna walizka zaczęła piszczeć. – Nie poruszyła się, więc nieco teatralnym ruchem obrócił głowę w bok, osłonił dłonią oczy i ruszył w jej kierunku. – Nic nie widzę. Kładę to i już mnie nie ma.

– Zawsze taki byłeś, czy to przez to obcowanie z małolatami?

– Co masz na myśli? – uśmiechnął się, stawiając laptopa.

– Ten luzacko-ironiczny styl. A myślałeś, że co?

W jej głosie nie wyczuł agresji. Dyspozytorka z Ustrzyk zgodziła się w końcu przysłać karetkę, a półgodzinna izolacja najwyraźniej pani porucznik posłużyła.

– Bo ja wiem? Może poglądy? Kto by nadążył za kobiecym umysłem.

– O to mi właśnie chodzi. Po czterdziestce, a chwilami zachowujesz się jak ci twoi siatkarze. – Odczekała chwilę. – Wiesz, że Woskowicz oskarżył cię o torturowanie Niżyckiego? I to przed Bauerem?

– Niżycki to ten z połamanym nosem? – Mruknęła twierdząco. – A Bauer to ten premier?

Tym razem ją rozśmieszył. Chciał tego, ale zaskoczyła go łatwość, z jaką mu to przyszło. Pomyślał, że ma czterdzieści lat – z hakiem – i być może odbiera to całkiem nie tak, jak dzisiejsza młodzież. Nawet ta trochę starsza.

Usiadł obok niej. Przyglądała mu się, mrużąc oczy.

– Poglądy – powiedziała powoli. – Naprawdę myślisz, że twoi uczniowie mają poglądy zbliżone do twoich? I jak widzą coś takiego – wskazała barakowóz – to zaczynają mówić, że Rzeczpospolita jest do dupy?

– Kontynuujemy kłótnię? – Starał się, by wypadło to żartobliwie albo konkretnie, ale ten brak zdecydowania sprawił, że wypadło smutno. Zrobiło mu się głupio.

– Nie zamierzam się kłócić – powiedziała trochę za miękko. Czyli stało się: nie przeoczyła wpadki. Cóż, zawodowiec.

Milczeli jakiś czas. Kiernacki wyciągnął się wygodniej.

– Mogę spytać o coś, o co się kobiet nie pyta? – Widział ją kątem oka, ale to wystarczyło, by odnotować i wahanie, i pozbawiony entuzjazmu ruch głowy. – O wiek?

– Rocznik siedemdziesiąt pięć – mruknęła. – Bo co?

– Piękny rocznik – uśmiechnął się. – Sam środek epoki Gierka. Już było lepiej, a jeszcze nie zaczynało być gorzej. Pamiętam, że pierwszy raz się wtedy wstawiłem. Piwem, na wycieczce z ogólniaka. Nie uwierzysz, ale na klasowego rozrabiakę, który wieczorem zszedł do baru i tak po prostu zamówił piwo, patrzyliśmy jak na… no, mieszankę bohatera z szaleńcem. Dziś tacy smarkacze handlują narkotykami i nikogo to nie dziwi.

– Was wychowywali przedwojenni Polacy. Nas już dzieci Polski Ludowej. Tego pewnie nie bierzesz pod uwagę.

– Wychowanie nie ma nic do rzeczy. Liczy się system. Ci handlarze narkotyków jak jeden mąż chodzą na religię. Ja nie chodziłem, a koki od cukru nie odróżnię. Czy z tego wynika, że wychowywanie dzieci w duchu chrześcijańskim jest źródłem szerzenia się narkomanii?

– Mieliśmy się nie kłócić – przypomniała nieco sennym, pewnie nie całkiem szczerym głosem. – Jest tak fajnie… Nie psuj, dobrze?

– Przepraszam. Za to pytanie o wiek też. Chciałem tylko powiedzieć, że jak przyszło co do czego, miałaś czternaście lat. Nie ty zaprowadziłaś kapitalizm w Polsce. I nie ciebie o to obwiniam.

– Dzięki. Ale możesz. Rozklejałam plakaty w 1989. Komuny nie obaliłam, fakt, ale przynajmniej popychałam we właściwą stronę.

– Dalej tak uważasz?

– Musimy mówić o polityce? Już nie pamiętam, kiedy byłam na plaży. Opalenizna dobrze mi robi na cerę.

Jej skóra była zbyt rozgrzana, by dało się coś powiedzieć na temat koloru policzków czy nosa.

– Nic nas nie łączy poza wspólnie prowadzoną wojną – mruknął. – A wojny są z definicji polityczne.

– Ale żołnierze już niekoniecznie. Mięso armatnie nie musi się głowić, kto ma więcej racji. – Zamilkła. Myślała chwilę, marszcząc czoło. – Męczy cię moje towarzystwo? To chciałeś powiedzieć?

– Bywasz uciążliwa – uśmiechnął się. – Wiercisz się przez sen.

– To najpaskudniejsza z moich opinii służbowych. Nie bądź świnią, nie pisz tego w raporcie.

– Raporty piszą dowódcy. A w naszym plutonie psychologiczno-motywacyjnym ty rządzisz.

– Nie traktujesz mnie jak podwładny. I trudno się dziwić. Zalewałeś pałę piwem, jak mnie owijali pierwszą pieluchą.

– To nie to. Nie kwestia wieku. Jesteś całkiem dorosła.

– Aha. Żeby nie powiedzieć – stara.

– Stare baby nie biegają boso po łące.

W którymś momencie wziął z niej przykład, legł na wznak, zamykając oczy. Szumiała woda i stary las. Było ciepło. Pewnie dlatego to powiedział. W woni traw, zapachu ciepłej ziemi i promieniach wiosennego słońca autocenzura rozpływa się trochę zbyt łatwo.

– Nie biegam. – W jej głosie, równie sennym i rozleniwionym, nie słychać było żadnej nutki świadczącej o tym, by choć odrobinę nią wstrząsnął. – Myłam nogi po tych błotnych zapasach z samochodem.

– Ciekawe, co by na to powiedział twój mąż.

Chyba zastanowiło ją to. Milczała parę sekund.

– Powiedziałby: „Rajstopy za dychę podarłaś, głupia ruro?! Giczoły opalasz, zamiast obiadu pilnować?! No, stara, szykuj puder na sińce”.

Kiernacki nie wiedział, co bardziej nim wstrząsnęło: słowa czy niedbały, żartobliwy ton.

– Bije cię? – zapytał z niedowierzaniem.

– Co? – powiedziała to jak ktoś nagle wyrwany z zadumy. – Nie, no coś ty…

– Te siniaki to jego robota?

Szelest. Uchylił powieki i stwierdził, że uniosła się na łokciu.

– Jakie siniaki? O czym ty mówisz?

– Nie udawaj – usiadł. – Wyglądasz, jakby cała kompania dawała ci karczycho.

– Bez przesady – mruknęła. – Uderzyłam się, to wszystko. Nikt mnie nie bije, jeśli to starasz się powiedzieć.

– Ja się staram?

– Tak, i to jest wkurzające. – Chyba naprawdę było, bo usiadła. – Nie pomyślałeś, że to obraźliwe? Faceta nie spytasz, czy go biją. Dlaczego myślisz, że po kobiecie takie niby życzliwe zainteresowanie spływa jak woda? Bo z definicji służymy do bicia?

– Słońce ci na mózg padło? Zacznij nosić ten berecik, jak ci go armia zafundowała… Słowem nie wspomniałem o jakichś tam kobietach!

– Berecik? Masz coś do mojego beretu? – niebieskie oczy błysnęły. – Może orzeł ci nie pasuje? Bo z koroną?

– Wiesz co? Jesteś jak rasowy czekista. Im też się wszystko z jednym kojarzyło.

– Ja czekista? Ja? I kto to mówi? – roześmiała się scenicznym śmiechem trzeciorzędnej aktorki. – Czerwony dowódca ze skota! Berety mu się nie podobają!

– Ale czerwony dowódca wystawiał z tego skota głowę w polskiej rogatywce, nie jakimś dżemojadzkim berecie.

– Jaki patriota, patrzcie państwo! Polacy to po drugiej stronie stali! Może i w beretach, takich robociarskich, z antenkami, ale przynajmniej myślący po polsku, a nie cyrylicą!

– I rzucający butelkami po bratniej pepsi-coli, co? Gówniara jesteś i tyle!

Oboje równocześnie zaczęli zrywać się na nogi, ale dziewczyna, wciąż klęcząc, znieruchomiała nagle.

Nie rozumiał, co ją zatrzymało. Oboje byli jednakowo rozzłoszczeni. Klęczała ze zwieszoną głową, a światło z bezduszną obojętnością wyławiało wszelkie możliwe odcienie fioletu i żółci z rozległej plamy na jej szczupłym karku. Ciasno opasała pierś skrzyżowanymi ramionami i nagle zrobiła się mała, drobna i przede wszystkim nieszczęśliwa.

Stojący bezradnie Kiernacki nie potrafił przełamać oporu i zrobić czegokolwiek. Może dlatego prawie ucieszył go widok wytaczającej się zza drzew karetki.

Rozdział 15

Biała furgonetka – powtórzył Grzesiek. – Jak Boga kocham, tato! Jak ta w telewizji! I w krzakach stoi.

Zygmunt Łasik zerknął z ukosa na szesnastoletniego syna i spokojnie ułożył mokry konar na omszałym ze starości pieńku. Obejrzał go krytycznie, po czym jednym potężnym ciosem siekiery rozrąbał dokładnie w upatrzonym miejscu.

– Dziadek lepszy nie był – uśmiechnął się ponuro. – Tu byś patrzył, a nie na jakieś wozy w lesie. Jakby dziadek się w tajdze za krajzegą oglądał… Taki z ciebie kulturysta, a matce paru gałęzi naciąć nie umiesz.

– Kasa by się może trafiła – upierał się Grzesiek. – Jak to samochód tego psychicznego, to warto skoczyć na posterunek. Nic nie mówili o nagrodzie? Radia słuchałeś…

– Nagrodzie? – Łasik powoli opuścił siekierę. – Ty poważnie pytasz?

– A bo co? – zapytał ostrożnie.

– Już nie pamiętasz, jak ci brata na blokadzie wypałowali? Tydzień krwią sikał, a jak przestał, to jeszcze kolegium… Takim chcesz w polowaniu na człowieka pomagać?

– Ale to za Buzka było, a teraz lewica rządzi – zauważył przytomnie Grzesiek. – Sam na nich głosowałeś.

– Bo lepiej, jak mały złodziej rządzi, a nie wielki. Ale jak na policję pójdziesz, to tak ci dupę skroję… Może i ojca wydasz, że drewno z lasu bierze? Albo wujka Józka, bo dzika zadźgał? Czy tych, co bimber pędzą? Leć, donoś. Jak wieś z głodu zdechnie, to ci z Warszawy dyplom przyślą, bo im gąb do karmienia ubędzie. Tysiąc lat gnojków żywiliśmy, jak trzeba było na wojnę iść, też chłop szedł, a teraz darmozjadów i dziadów z nas porobili. Że niby państwo w kryzys wpędzamy; tylko do nas dopłaca i dopłaca.

– Ja przecież nie o bimbrze – jęknął chłopak. – Ten facet ludzi morduje. Już stu pięćdziesięciu ma na liczniku. I nie żadnych polityków czy biznesmenów, ale zwyczajnych. A jak ja na kierowcę tira pójdę, też będziesz bronił pomyleńca, co mnie w powietrze wysadzi?

– Nie pójdziesz, bo nas na prawo jazdy nie stać. – Zygmunt zaczął nagle przemawiać spokojniejszym, za to bardziej gorzkim głosem. – A po drugie to może i będę, kto wie. Te ciężarówki nie tylko kolej rozłożyły. Wwożą skażone mięso, pomidory szczynami pędzone, jakieś gówno europejskie… A polski rolnik nie ma gdzie porządnej żywności sprzedać. To może i dobrze, że ten cały Drzymalski się za nie wziął. Jakby się za mosty na Odrze, nie Wiśle brał, bym mu jeszcze pomógł.

– Żartujesz…

– Nie, Grzesiek. Żartować to można było z Jaruzela, nawet z Gomułki. Ale dzisiaj ludziom nie do śmiechu. Ja tam jakoś do emerytury dociągnę i z głodu nie zdechnę. Ale czy tobie się uda, to nie wiem. Za komuny wiedziałem. Teraz nie. Telewizja była czarno-biała, w sklepie kolejki, ale głodny nikt nie chodził i na dworcu nie mieszkał.

Grzesiek chciał podyskutować, ale u sąsiadów ktoś zabrzęczał wiadrami. Gdyby to Gośka… Wyszedłby na ostatniego palanta, powtarzając po facetach z telewizora te kawałki o szansach na przyszłość, pomocy unijnej i bankructwie poprzedniego systemu.

Wzruszył ramionami i poszedł pogapić się na teleturniej.

– Tylko mi na policję nie zadzwoń – dobiegł go jeszcze podszyty kpiną okrzyk ojca. Na ganek wyszła z wiadrem matka Gośki, a on poczuł głęboką ulgę, bo choć sąsiedzi, jak to na wsi, od dawna wiedzieli, że Łasikom telefon odłączyli przed świętami, zawsze to przykro, kiedy najładniejsza we wsi dziewczyna przypomina sobie o takich rzeczach.

Pół godziny później zaczęły się „Wiadomości” i Jola Pieńkowska jako pierwszą podała informację o nagrodzie za Drzymalskiego. Minister spraw wewnętrznych dawał sto, a grupa firm związanych z transportem i energetyką trzysta tysięcy. Siedzieli już wtedy całą rodziną nad połówką czerstwego chleba z przeceny i kapuśniakiem, w którym tu i ówdzie pływał skwarek. Ojciec też był i też słyszał. Ale nie uniósł głowy znad talerza i o nic nie zapytał, kiedy Grzesiek odłożył łyżkę i wstał od stołu.

* * *

Nie wiesz, co pije do kolacji? – Dopierała popatrzył pytająco znad gazety. Kiernacki zawahał się i dorzucił: – Iskra.

Oczy kaprala zwęziły się na sekundę.

– To przez tę głupią odzywkę u Wesołowskich? – mruknął, siadając i próbując nie zderzyć się kolanami ze współlokatorem. Pokój miał gabaryty namiotu: tylko na taki było ich stać. Kiernacki pocieszał się myślą, że Izę właścicielka pensjonatu upchnęła w czymś do złudzenia przypominającym przebudowany schowek na szczotki.


На Facebook В Твиттере В Instagram В Одноклассниках Мы Вконтакте
Подписывайтесь на наши страницы в социальных сетях.
Будьте в курсе последних книжных новинок, комментируйте, обсуждайте. Мы ждём Вас!
Понравилась книга? Оставьте Ваш комментарий, поделитесь впечатлениями или расскажите друзьям

Все книги автора Artur Baniewicz

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте на сайте онлайн библиотеки LibFox.

Уважаемый посетитель, Вы зашли на сайт как незарегистрированный пользователь.
Мы рекомендуем Вам зарегистрироваться либо войти на сайт под своим именем.

Отзывы о "Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej"

Отзывы читателей о книге "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej", комментарии и мнения людей о произведении.

А что Вы думаете о книге? Оставьте Ваш отзыв.