» » » » Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)


Авторские права

Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)

Здесь можно скачать бесплатно "Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)" в формате fb2, epub, txt, doc, pdf. Жанр: Русская классическая проза. Так же Вы можете читать книгу онлайн без регистрации и SMS на сайте LibFox.Ru (ЛибФокс) или прочесть описание и ознакомиться с отзывами.
Рейтинг:
Название:
Россия и Запад (Антология русской поэзии)
Издательство:
неизвестно
Год:
неизвестен
ISBN:
нет данных
Скачать:

99Пожалуйста дождитесь своей очереди, идёт подготовка вашей ссылки для скачивания...

Скачивание начинается... Если скачивание не началось автоматически, пожалуйста нажмите на эту ссылку.

Вы автор?
Жалоба
Все книги на сайте размещаются его пользователями. Приносим свои глубочайшие извинения, если Ваша книга была опубликована без Вашего на то согласия.
Напишите нам, и мы в срочном порядке примем меры.

Как получить книгу?
Оплатили, но не знаете что делать дальше? Инструкция.

Описание книги "Россия и Запад (Антология русской поэзии)"

Описание и краткое содержание "Россия и Запад (Антология русской поэзии)" читать бесплатно онлайн.








Nie robi tyle umizgow, grymasow,

Ile car co dzien na tym swoim placu.

Inni w tym placu widza saranczarnie,

Mowia, ze car tam hoduje nasiona

Chmury saranczy, ktora wypasiona

Wyleci kiedys i ziemie ogarnie.

Sa, co plac zowia toczydlem chirurga,

Bo tu car naprzod lancety szlifuje,

Nim wyciagnawszy reke z Petersburga,

Tnie tak, ze cala Europa poczuje;

Lecz nim wysledzi, jak gleboka rana,

Nim plastr obmysli od naglej krwi straty,

Juz car puls przetnie szacha i sultana

I krew wypusci spod serca Sarmaty.

Plac roznych imion, lecz w jezyku rzadow

Zowie sie placem wojskowych przegladow.

Dziesiata - ranek - juz przegladow pora,

Juz plac okraza ludu zgraja cicha,

Jako brzeg czarny bialego jeziora;

Kazdy sie tloczy, na srodek popycha.

Po placu, jako rybitwy nad woda,

Zwija sie kilku doricow i dragunow;

Ciekawsze glowy tylcem piki boda,

Na blizsze karki sypia grad bizunow.

Kto wylazl naprzod jak zaba z bagniska,

Ze lbem sie cofa i kark w tlumy wciska.

Slychac grzmot z dala, gluchy, jednostajny,

Jak kucie mlotow lub mlocenie cepow:

To beben, pulkow przewodnik zwyczajny,

Za nim szeregi ciagna sie wzdluz stepow,

Mnogie i rozne, lecz w jednym ubiorze,

Zielone, w sniegu czernia sie z daleka;

I plynie kazda kolumna jak rzeka,

I wszystkie w placu tona jak w jeziorze.

Tu mi daj, muzo, usta stu Homerow,

W kazde wsadz ze sto paryskich jezykow,

I daj mi piora wszystkich buchalterow,

Bym mogl wymienic owych pulkownikow,

I oficerow, i podoficerow,

I szeregowych zliczyc bohaterow.

Lecz bohatery tak podobne sobie,

Tak jednostajne! stoi chlop przy chlopie,

Jako rzad koni zujacych przy zlobie,

Jak klosy w jednym uwiazane snopie,

Jako zielone na polu konopie,

Jak wiersze ksiazki, jak skiby zagonow,

Jak petersburskich rozmowy salonow.

Tyle dostrzeglem, ze jedni z Moskalow,

Wyzsi od drugich na piec lub szesc calow,

Mieli na czapkach mosiezne litery

Jakby lysinki - to grenadyjery;

I bylo takich trzy zgraje wasalow.

Za nimi nizsi stali w mnogich rzedach,

Jak pod lisciami ogorki na grzedach.

Zeby rozroznic pulki w tej piechocie,

Trzeba miec bystry wzrok naturalisty,

Ktory przeglada wykopane w blocie

I gatunkuje, i nazywa glisty.

Zagrzmialy traby - to konne orszaki,

I rozmaitsze, ulanow, huzarow,

Dragonow: czapki, kirysy, kolpaki

Myslalbys, ze tu kapelusznik jaki

Rozlozyl sklady swych roznych towarow;

W koncu pulk wjechal: chlopy gdyby hlaki,

Okute miedzia jak rzed samowarow,

A spodem pyski konskie jako haki.

Pulki w tak roznych ubiorach i broniach

Najlepiej bedzie rozroznic po koniach;

Bo tak i nowa taktyka doradza,

I z obyczajem ruskim to sie zgadza.

Napisal wielki jeneral Zomini,

Ze kon, nie czlowiek, dobra jazde czyni;

Dawno juz o tym wiedzieli Rusini:

Bo za dobrego konia gwardyjaka

Zakupisz u nich dobrych trzech zolnierzy.

Oficerskiego cena jest czworaka,

I za takiego konia dac nalezy

Lutniste, skoczka albo tez pisarza,

A w czasach drogich nawet i kucharza.

Skarbowe chude, poderwane klacze,

Nawet te, ktore woza lazarety,

Jesli je stawia w faraona gracze,

Licza sie zawsze: klacz za dwie kobiety.

Wrocmy do pulkow. - Pierwszy wjechal kary,

Drugi tez kary, lecz anglizowany,

Dwa bylo gniade, a piaty bulany,

Siodmy znow gniady, osmy jak mysz szary,

Dziewiaty rosly, dziesiaty mierzyna,

A potem znowu kary bez ogona,

U dwunastego na czole lysina,

A zas ostatni wygladal jak wrona.

Harmat wjechalo czterdziesci i osim,

Jaszczykow wiecej nizli drugie tyle;

Wszystkiego dwiescie, jak po wierzchu wnosim:

Bo zeby dobrze zliczyc w jedne chwile

Srod mnostwa koni i ludzi motlochu,

Trzeba miec oko twe, Napoleonie,

Lub twoje, ruski intendencie prochu

Ty, nie zwazajac na ludzi i konie,

Jaszczykow patrzysz, wnet liczbe ich zgadles,

Wiesz, ile w kazdym ladunkow ukradles.

Juz plac okryly zielone mundury,

Jak trawy, w ktore ubiera sie laka,

Gdzieniegdzie tylko wznosi sie do gory

Jaszczyk podobny do blotnego baka

Lub polnej pluskwy z zielonawym grzbietem,

A przy nim dzialo ze swoim lawetem

Usiadlo na ksztalt czarnego pajaka.

Kazdy ten pajak ma nog przednich cztery

I cztery tylnych: zowia sie te nogi

Kanonijery i bombardyjery.

Jezeli siedzi spokojnie srod drogi,

Noga sie kazda gdzies daleko rucha;

Myslisz, ze calkiem oddzielne od brzucha,

I brzuch jak balon w powietrzu ulata.

Lecz skoro cicha, drzemiaca harmata

Nagle sie zbudzi rozkazem wyzwana,

Jak tarantula, gdy jej kto w nos dmuchnie

Wnet sciagnie nogi/ podchyla kolana

I nim sie nadmie, nim jady wybuchnie,

Zrazu przednimi kanonij erami

Okolo pyska dlugo, szybko wije

Jak mucha, co sie w arszeniku splami,

Siadlszy swoj czarny pyszczek dlugo myje;

Potem dwie przednie nogi w tyl wywroci,

Tylnymi kreci/ potem kiwa zadem,

Nareszcie wszystkie nogi w bok rozrzuci,

Chwile spoczywa, w koncu buchnie jadem.

Pulki stanely - patrza - car, car jedzie,

Tuz kilku starych, konnych admiralow,

Tlum adiutantow i cma jeneralow

Z tylu i z przodu, a car sam na przedzie.

Orszak dziwacznie pstry i cetkowany,

Jak arlekiny: pelno na nich wstazek,

Kluczykow, cyfer, portrecikow, sprzazek,

Ten sino, tamten zolto przepasany,

Na kazdym gwiazdek, kolek i krzyzykow

Z przodu i z tylu wiecej niz guzikow.

Swieca sie wszyscy, lecz nie swiatlem wlasnem,

Promienie na nich ida z oczu panskich;

Kazdy jeneral jest robaczkiem jasnym,

Co blyszczy pieknie w nocach swietojanskich;

Lecz skoro przejdzie wiosna carskiej laski,

Nedzne robaczki traca swoje blaski:

Zyja, do cudzych krajow nie ucieka,

Ale nikt nie wie, gdzie sie w blocie wleka.

Jeneral w ogien smialym idzie krokiem,

Kula go trafi, car sie don usmiechnie;

Lecz gdy car strzeli nielaskawym okiem,

Jeneral bladnie, slabnie, czesto - zdechnie.

Srod dworzan predzej znalazlbys stoikow,

Wspaniale dusze - choc gniew cara czuja,

Ani sie zarzna, ani zachoruja;

Wyjada na wies do swych palacykow

I pisza stamtad: ten do szambelana,

Ow do metresy, ow do damy dworu,

Liberalniejsi pisza do furmana.

I znowu z wolna wroca do faworu.

Tak z domu oknem zrucony pies zdycha,

Kot miauknie tylko, lecz stanie na nogi

I znowu szuka do powrotu drogi,

I jakas dziura znowu wnidzie z cicha;

Nim stoik w sluzbe wroci tryumfalnie,

Na wsi rozprawia cicho - liberalnie.

Car byl w mundurze zielonym, z kolnierzem

Zlotym. Car nigdy nie zruca mundura;

Mundur wojskowy jest to carska skora,

Car rosnie, zyje i - gnije zolnierzem.

Ledwie z kolebki dziecko wyjdzie carskie,

Zaraz do tronu zrodzony paniczyk

Ma za stroj kurtki kozackie, huzarskie,

A za zabawke szabelke i - biczyk.

Sylabizujac szabelka wywija

I nia wskazuje na ksiazce litery;

Kiedy go tanczyc ucza guwernery,

Biezy kiem takty muzyki wybija.

Doroslszy, cala jest jego zabawa

Zbierac zolnierzy do swojej komnaty,

Komenderowac na lewo, na prawo,

I wprawiac pulki w musztre - i pod baty.

Tak sie car kazdy do tronu sposobil,

Stad ich Europa boi sie i chwali;

Slusznie z Krasickim starzy powiadali:

"Madry przegadal, ale glupi pobil".

Piotra Wielkiego niechaj pamiec zyje,

Pierwszy on odkryl te Caropedyje.

Piotr wskazal carom do wielkosci droge;

Widzial on madre Europy narody

I rzekl: "Rosyje zeuropejczyc moge,

Obetne suknie i ogole brody".

Rzekl - i wnet poly bojarow, kniazikow

Scieto jak szpaler francuskiego sadu;

Rzekl - i wnet brody kupcow i muzykow

Sypia sie chmura jak liscie od gradu.

Piotr zaprowadzil bebny i bagnety,

Postawil turmy, urzadzil kadety,

Kazal na dworze tanczyc menuety

I do towarzystw gwaltem wwiodl kobiety;

I na granicach poosadzal straze,

I lancuchami pozamykal porty,

Utworzyl senat, szpiegi, dygnitarze,

Odkupy wodek, czyny i paszporty;

Ogolil, umyl i ustroil chlopa,

Dal mu bron w rece, kieszen narublowal

I zadziwiona krzyknela Europa:

"Car Piotr Rosyja ucywilizowal".

Zostalo tylko dla nastepnych carow

Przylewac klamstwa w brudne gabinety,

Przysylac w pomoc despotom bagnety,

Wyprawic kilka rzezi i pozarow;

Zagrabiac cudze dokola dzierzawy,

Skradac poddanych, placic cudzoziemcow,

By zyskac oklask Francuzow i Niemcow,

Ujsc za rzad silny, madry i laskawy.

Niemcy, Francuzi, zaczekajcie nieco!

Bo gdy wam w uszy zabrzmi huk ukazow,

Gdy knutow grady na karki wam zleca,

Gdy was pozary waszych miast oswieca,

A wam natenczas zabraknie wyrazow;

Gdy car rozkaze ubostwiac i slawic

Sybir, kibitki, ukazy i knuty

Chyba bedziecie cara piesnia bawic,

Waryjowana na dzisiejsze nuty.

Car jak kregielna kula miedzy szyki

Wlecial i spytal o zdrowie gawiedzi;

"Zdrowia ci zyczym", szepca wojownik!,

Ich szepty byly jak mruk stu niedzwiedzi.

Dal rozkaz - rozkaz wymknal sie przez zeby

I wpadl jak pilka w usta komendanta,

I potem gnany od geby do geby

Na ostatniego upada szerzanta.

Jeknely bronie, szczeknely palasze

I wszystko bylo zmieszane w odmecie:

Na linijowym kto widzial okrecie

Ogromny kociol, w ktorym robia kasze,

Kiedy wen woda z pompy jako z rzeczki

Bucha, a w wode sypie majtkow rzesza

Za jednym razem krup ze cztery beczki,

Potem dziesiatkiem wiosel w kotle miesza;

Kto zna francuska izbe deputatow,

Wieksza i stokroc burzliwsza od kotla,

Kiedy w nie projekt komisyja wmiotla

I juz nadchodzi godzina debatow:

Cala Europa, czujac z dawna glody,

Mysli, ze dla niej tam warza swobody;

Juz liberalizm z ust jako z pomp bucha;

Ktos tam o wierze wspomnial na poczatku,

Izba sie burzy, szumi i nie slucha;

Ktos wspomnial wolnosc, lecz nie zrobil wrzatku,

Ktos wreszcie wspomnial o krolow zamiarach,

O biednych ludach, o despotach, carach,

Izba znudzona krzyczy: "Do porzadku!"

Az tu minister skarbu, jakby z dragiem,

Wbiega z ogromnym budzetu wyciagiem,

Zaczyna mieszac mowa o procentach,

O clach, oplatach, stemplach, remanentach;

Izba wre, huczy i kipi, i pryska,

I szumowiny az pod niebo ciska;

Ludy sie ciesza/ gabinety strasza,

Az sie dowiedza wszyscy na ostatku,

Ze byla mowa tylko - o podatku.

Kto tedy widzial owy kociol z kasza

Lub owa izbe - ten latwo zrozumie,

Jaki gwar powstal" w tylu pulkow tlumie,

Gdy rozkaz carski wlecial w srodek kupy.

Wtem trzystu bebnow ozwaly sie huki,

I jak lod Newy gdy prysnie na sztuki,

Piechota w dlugie porznela sie slupy.

Kolumny jedne za drugimi daza,

Przed kazda beben i komendant wola;

Car stal jak slonce, a pulki dokola

Jako planety tocza sie i kraza.

Wtem car wypuscil stado adiutantow,

Jak wroble z klatki albo psy ze smyczy;

Kazdy z nich leci, jak szalony krzyczy,

Wrzask jeneralow, majorow, szerzantow,

Huk tarabanow, piski muzykantow

Nagle piechota, jak lina kotwicy

Z klebow rozwita, wyciaga sie sznurem;

Sciany idacej pulkami konnicy

Lacza sie, wiaza, jednym staja murem.

Jakie zas dalej byly tam obroty,

Jak jazda racza i niezwyciezona

Leciala obses na karki piechoty:

Jak kundlow psiarnia traba poduszczona

Na zwiazanego niedzwiedzia uderza,

Widzac, ze w kluby ujeto pysk zwierza

Jak sie piechota kupi, sciska, kurczy,

Nadstawia bronie jako igly jeza,

Ktory poczuje, ze pies nad nim burczy;

Jak wreszcie jazda w ostatnim poskoku

Targniona smycza powsciagnela kroku;

I jak harmaty w przod i w tyl ciagano,

Jak po francusku, po rusku lajano,

Jak w areszt brano, po karkach trzepano,

Jak tam marzniono i z koni spadano,

I jak carowi w koncu winszowano

Czuje te wielkosc, bogactwo przedmiotu!

Gdybym mogl opiac, wslawilbym me imie,

Lecz muza moja jak bomba w pol lotu

Spada i gasnie w prozaicznym rymie,

I srod glownego manewrow obrotu,

Jak Homer w walce bogow - ja - ach, drzymie.

Juz przerobiono wojskiem wszystkie ruchy,

O ktorych tylko car czytal lub slyszal;

Srod zgrai widzow juz sie gwar uciszal,

Juz i sukmany, delije, kozuchy,

Co sie czernily gesto wkolo placu,

Rozpelzaly sie kazda w swoje strone,

I wszystko bylo zmarzle i znudzone

Juz zastawiano sniadanie w palacu.

Ambasadory zagranicznych rzadow,

Ktorzy pomimo i mrozu, i nudy,

Dla laski carskiej nie chybia przegladow

I co dzien krzycza: "o dziwy! o cudy!"

Juz powtorzyli raz tysiaczny drugi

Z nowym zapalem dawne komplementy:

Ze car jest taktyk w planach niepojety,

Ze wielkich wodzow ma na swe uslugi,

Ze kto nie widzial, nigdy nie uwierzy,

Jaki tu zapal i mestwo zolnierzy.

Na koniec byla rozmowa skonczona

Zwyczajnym smiechem z glupstw Napoleona;

I na zegarek juz kazdy spozieral,

Bojac sie dalszych galopow i klusow;

Bo mroz dociskal dwudziestu gradusow,

Dusila nuda i glod juz doskwieral.

Lecz car stal jeszcze i dawal rozkazy;

Swe pulki siwe, kare i bulane

Puszcza, wstrzymuje po dwadziescie razy;

Znowu piechote przedluza jak sciane,

Znowu ja sciska w czworobok zawarty

I znowu na ksztalt wachlarza roztacza.

Jak stary szuler, choc juz nie ma gracza,

Miesza i zbiera, i znow miesza karty;

Choc towarzystwo samego zostawi,

On sie sam z soba kartami zabawi.

Az sam sie znudzil, konia nagle zwrocil

I w jeneralow ukryl sie natloku;

Wojsko tak stalo, jak je car porzucil,

I dlugo z miejsca nie ruszylo kroku.

Az traby, bebny daly znak nareszcie:

Jazda, piechota, dlugich kolumn dwiescie

Plyna i tona w glebi ulic miejskich

Jakze zmienione, niepodobne wcale

Do owych bystrych potokow alpejskich,

Co ryczac metne wala sie po skale,

Az w jezior jasnym spotkaja sie lonie

I tam odpoczna, i oczyszcza wody,

A potem z lekka nowymi wychody

Blyskaja, toczac szmaragdowe tonie.

Tu pulki weszly czerstwe, czyste, biale;


На Facebook В Твиттере В Instagram В Одноклассниках Мы Вконтакте
Подписывайтесь на наши страницы в социальных сетях.
Будьте в курсе последних книжных новинок, комментируйте, обсуждайте. Мы ждём Вас!

Похожие книги на "Россия и Запад (Антология русской поэзии)"

Книги похожие на "Россия и Запад (Антология русской поэзии)" читать онлайн или скачать бесплатно полные версии.


Понравилась книга? Оставьте Ваш комментарий, поделитесь впечатлениями или расскажите друзьям

Все книги автора Тарас Бурмистров

Тарас Бурмистров - все книги автора в одном месте на сайте онлайн библиотеки LibFox.

Уважаемый посетитель, Вы зашли на сайт как незарегистрированный пользователь.
Мы рекомендуем Вам зарегистрироваться либо войти на сайт под своим именем.

Отзывы о "Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)"

Отзывы читателей о книге "Россия и Запад (Антология русской поэзии)", комментарии и мнения людей о произведении.

А что Вы думаете о книге? Оставьте Ваш отзыв.